FAWORKI

Nie da się ukryć, że czas biegnie i po Świętach mamy KARNAWAŁ :o). Ponieważ w tym miejscu prowadzę zapiski kulinarne, więc nie mogę pominąć słodkości charakterystycznych dla tego okresu.
Dziś jadłam pyszne pączki Anety i nawet nie zamierzam startować w tej konkurencji. Mnie natomiast wychodzą całkiem niezłe faworki zwane też chrustami. Lubię cieniutkie i chrupiące, więc takie staram się robić. O ile pączki jadam przez cały rok to faworki robię tylko w karnawale.
W zakresie faworków tworzę duet z Mamą, ona zajmuje się smażeniem a ja całą resztą… Z poniższego przepisu korzystam od paru lat, jest niezawodny. Z tej porcji piekę duży półmisek, który zazwyczaj znika w dość szybkim tempie…
Składniki:
2 szk. mąki
jajko
3 żółtka
2 łyżki miękkiego masła (70 g)
1/3 szk. kwaśnej, gęstej śmietany
łyżka spirytusu
szczypta soli
tłuszcz do śmażenia, ja smażę na 1 kg smalcu
Z podanych składników zagniatam gładkie ciasto, formuję kulkę. Ważny jest spirytus, bo dzięki niemu faworki wchłaniają mniej tłuszczu podczas smażenia. Żeby faworki były cieniutkie i chrupiące uderzam w kulkę wałkiem do ciasta aż powstanie gruby placek, składam go na trzy, jak list i ponownie uderzam, czynność tą powtarzam kilkakrotnie. Ciasto jest dobrze wyrobione gdy po przekrojeniu go nożem widać w nim pęcherzyki powietrza. Wyrobione ciasto odstawiam przykryte miseczką, albo zawinięte w folię spożywczą na około pół godziny do lodówki, żeby odpoczęło. Następnie dzielę je na 6 porcji, każdą rozwałkowuję na cieniutki, w miarę prostokątny, placek. Robię to na marmurowym blacie i wałkuję do momentu, aż przez ciasto widoczny jest wzór na marmurze. Radełkiem lub nożem do pizzy wykrawam faworki, czyli placek dzielę na prostokąty, na każdym robię podłużne przecięcie, przekładam jeden koniec ciastka przez otwór i w ten sposób uzyskuję charakterystyczny kształt faworka. Mama smaży je w dużym, płaskim rondlu na dobrze rozgrzanym tłuszczu. Tak naprawdę moment smażenia jest najtrudniejszy i uczciwie przyznaję, że jeszcze nigdy nie robiłam tego sama. Doskonale jednak znam teorię :o). Kiedy tłuszcz jest rozgrzany, Mama wkłada jednego faworka, jeśli szybko wypłynie na wierzch można przystąpić do smażenia partiami. Wkłada po kilka sztuk, żeby temperatura nie spadła zbyt mocno. Za zimny tłuszcz powoduje, że spirytus nie zwiąże szybko białka w cieście i przez to ciasto wchłania więcej tłuszczu. Jeśli tłuszcz jest rozgrzany zbyt mocno ciastka brązowieją w mgnieniu oka. Faworki po upieczeniu z jednej strony przewraca na drugą stronę a następnie wyławia łyżką cedzakową. Po ostudzeniu na papierowych ręcznikach delikatnie obtaczam je w cukrze pudrze. Mmm… pychota, zamykam oczy i nie pamiętam o kaloriach… :o)